Od 13 lat poszerzam moją mapę świata. Od tego czasu było mi dane postawić stopę na wszystkich kontynentach oprócz Antarktydy. (która oczywiście też jest na mojej liście “must see”).
Mottem, którym kieruję się w podróży oraz podczas codziennych spacerów jest egzotycznie brzmiące wyrażenie, stworzone przez norweskiego dramaturga “friluftsliv” czyli nie ma złej pogody jest tylko złe ubranie. Tym samym nie straszne mi są dzikie deszcze, nieposkromione burze, bezlitosne śniegi oraz palące słońce. A w równoległym świecie z pewnością jestem stworzeniem multiadaptacyjnym (poddaję w wątpliwość istnienie tego słowa, jednak jak widać w powyżdzym przykładzie byłoby przydatne w słowniku języka polskiego).
Z pozostałych supermocy należałoby wymienić umiejętność przekształcania problemów w nieszablonowe rozwiązania oraz dostrzeżenie i pokazanie innym piękna, w miejscach powszechnie uważanych za mało atrakcyjne. Zatem zawód, rozczarowanie oraz niezadowolenia z wyjazdu w moim towarzystwie są niezwykle rzadkie. Być może wręcz niemożliwe.
W domu najchętniej zasiadam do gier planszowych, w towarzystwie przyjaciół, w akompaniamencie czerwonego wina oraz dań ze wszystkich stron świata, które pieczołowicie próbuję odtworzyć w warunkach polskich (preferowana kolejność – najpierw jedzenie potem granie, żeby przypadkiem moja kolekcja gier nie ucierpiała tłustych plam po np. tikka masala.